Tajemnice ATARI

Nowości Avalonu


FRANK & MARK

    Czy zastanawialiście się kiedyś, jak to jest, kiedy ma się brata bliźniaka? Frank mógłby Wam opowiedzieć niejedno na ten temat. Jego bliźniaczy brat Mark był zupełnie nieznośnym facetem. Tak naprawdę różniło ich wszystko oprócz wyglądu. Frank cenił spokojne życie, dobrą książkę i smaczne jedzenie, Mark uwielbiał podróże, przygody i wszystko, co wiązało się z ryzykiem. Wiecznie pakował się z najrozmaitsze awantury, z których jego brat rad-nierad musiał go wyciągać. Tym razem niesforny bliźniak "wdepnął" w coś naprawdę poważnego - wskutek swej lekkomyślności został pojmany przez groźnego czarnoksiężnika. Ów niecny porywacz za uwolnienie swych ofiar żąda nie byle jakiego okupu - klejnotów, które trzeba zebrać w mrocznej krainie magli. Franka czeka zadanie, z jakim jeszcze nigdy się nie zetknął...

    Frank&Mark to gra zręcznościowa, częściowo komnatowa, jednak występują w niej elementy charakterystyczne dla "platformówek". Autor starał się tu urozmaicić dosyć wyeksploatowany pomysł, co uwidacznia się zwłaszcza w warstwie graficznej. Niekiedy gorliwość w unikaniu monotonii i białych plam jest moim zdaniem odrobinkę przesadzona - są poziomy wręcz przeładowane różnego rodzaju "ozdobnikami", co czasem zaciemnia obraz planszy i nieco dezorientuje gracza. Poza tym oprawa graficzna prezentuje poziom raczej nierówny - obok plansz ładnych - choć jak wcześniej zaznaczyłam nieco przeładowanych, zdarzają się i takie, które grafik potraktował nieco po macoszemu. Trochę szkoda - według mnie wspomniana dysproporcja wpływa niekorzystnie na postrzeganie całej gry. Zastrzeżenia budzi również animacja postaci - Frank porusza się trochę nienaturalnie - można to jednak złożyć na karb prowadzonego przez niego zbyt osiadłego trybu życia.

    Właściwe zmagania ze złym czarodziejem poprzedza niebrzydkie intro, wyjaśniające graczowi, w jaki sposób Mark wpadł w tarapaty oraz co trzeba zrobić, by mu dopomóc.

    Poziom trudności gry nie należy do najniższych - aby zebrać okup za porwanego bliźniaka, trzeba się zdrowo namachać joystickiem. Wskazane plastry na obolały kciuk, a dla graczy bardziej nerwowych - koniecznie dodatkowy joystick.

STREETS

    Tym razem gracz podejmuje się roli dzielnego obrońcy prawa, czuwającego nad opuszczonym w czasie wojny miastem. Strzeże on pozostawionego przez mieszkańców dobytku, ma bowiem nadzieję, że kiedyś ludzie powrócą i wszystko będzie takie. Jak przed wielkim konfliktem. Zadanie to jest bardzo trudne - w okolicach miasta gromadzą się bandy rabusiów, poszukujące schronienia i łatwego łupu. Opuszczone miasto wydaje im się idealnym miejscem do realizacji ich celów. Czy jeden człowiek będzie w stanie ich powstrzymać?

    Rozwiązaniem graficznym gra nasuwa skojarzenia z "Operation Blood" - na ekranie przesuwa się celownik, zadaniem gracza jest skierowanie go precyzyjnie na obiekt, do którego należy strzelać i naciśnięcie spustu - przycisku fire. Gracz mało zaawansowany może mieć wiele kłopotów, wymagana jest dobra orientacja w przestrzeni i bardzo szybki refleks. Przeciwnicy pozbawieni są jakichkolwiek skrupułów. O animacji trudno cokolwiek powiedzieć - nie ona jest tu najważniejsza. Najbardziej ogólne podsumowanie sensu gry - strzelaj lub giń. Osobnicy cierpiący na nadmiar negatywnych emocji mają doskonałą okazję do ich wyładowania.

HAWKMOON

    Hawkmoon - to pseudonim Johnniego, księżycowego przemytnika, którego od pewnego czasu prześladuje uporczywy pech. Po kolejnej utracie ładunku i zapłaceniu ogromnej grzywny postanowił raz na zawsze rozstać się z dotychczasowym procederem...

    Nie mam zamiaru opowiadać tu całej legendy, zdradzę jedynie, że w efekcie tego spotkania Johnnie wyruszył na ciemną stronę Księżyca, by przeżyć tam niezwykłą przygodę. Jaką? Tego dowiedzą się tylko ci, którzy złapią za joystick, by towarzyszyć przemytnikowi w jego trudnej i niebezpiecznej wyprawie. Jej celem jest zebranie ośmiu części rozbitego talizmanu, które rozrzucone są po częściowo zrujnowanym mieście, pełnym najrozmaitszych pułapek.

    Poszczególne elementy tworzące wystrój plansz w grze przedstawiono z dużą starannością i dbałością o szczegóły. Warto podkreślić, że obiekty są dosyć duże, dzięki czemu plansze nie świecą pustkami i nie stwarzają wrażenia, że ich autorowi nagle zabrakło inwencji. Na uwagę zasługuje estetyczne i pomysłowe wykonanie liczników na dole ekranu, obrazujących poziom posiadanej przez gracza energii. Otaczają je dwa znakomicie narysowane, groźnie wyglądające stwory, które mnie skojarzyły się z bazyliszkami.

    Postać i animacja bohatera również została ładnie przedstawiona, dzielny przemytnik zyskał słuszne rozmiary, dzięki czemu me robi wrażenia zagubionego w labiryncie słabeusza. Wygląda raczej na groźnego wojownika, który dąży do wyznaczonego sobie celu, nie bacząc na jakiekolwiek przeciwności. Pewną zagadką był dla mnie strój bohatera, ani trochę nie przypominający kosmicznego skafandra (na powierzchni Księżyca, jak wszyscy wiemy, panują warunki raczej mało sprzyjające spacerom w czymś przypominającym kąpielówki). Być może jednak tajemnicze miasto, po którym porusza się Johnnie, ma jakąś atmosferę?

    Pewne zastrzeżenia budzi oprawa muzyczna - wplecione zostały w nią elementy kojarzące się z marszem pogrzebowym. Rzecz to zrozumiała w przypadku pojawiania się znienawidzonego przez wszystkich graczy napisu "Game Over", jednak w trakcie gry, gdy Johnnie radzi sobie doskonale i nie grozi mu żadne wielkie niebezpieczeństwo, smutne tony wydają się odrobinę nieuzasadnione. Na szczęście w dalszej części gry muzyka "rozkręca się" i brzmi bardziej optymistycznie.

Basia



Powrót na start | Powrót do spisu treści | Powrót na stronę główną

Pixel 2002